Choć w piątek Lechia w końcu wygrała, to nie jestem przekonany czy styl, w którym tego dokonała powstrzyma dyskusję na temat sposobu prowadzenia najważniejszego klubu na Pomorzu. Jednym z bardzo gorących wątków tej dyskusji , była – przez ostatnich kilka dni –sprawa wychowanków. Nie wdając się w subtelne zawiłości, ja również chciałbym żeby biało-zieloni byli klubem, w którym wychowankowie są traktowani w sposób należyty.
Za kilka dni 20 lat skończy pewien młody człowiek, którego poznałem chyba ze dwanaście lat temu. Otóż byliśmy z dziećmi z Beniaminka 03, w którym jako jeden z założycieli wtedy trenowałem małych piłkarzy, na obozie w pobliskim Bolesławowie. Właśnie odwiedzili na rodzice i wokół ogniska miło spędzaliśmy późne popołudnie. Tymczasem na sąsiadującym boisku, toczył się regularny piłkarski bój. Szczupły, o głowę niższy od pozostałych malec, bezlitośnie „kręcił” dwójką czy trójką znacznie roślejszych kolegów. Podszedłem bliżej i zapytałem gdzie mieszka, a on z uśmiechem odpowiedział, że w Skarszewach.
Po powrocie z obozu zadzwoniłem do Skarszew, gdzie sam kiedyś kopałem w Wietcisie i zapytałem o małego smyka z „drygiem do kiwki”. Ślad prowadził do kamienicy niedaleko stadionu. Niewiele zwlekając, butelkowym escortem wybraliśmy się do grodu Joannitów. Wybraliśmy się we dwóch, z dzisiejszym szefem skarszewskiego GOSiRu, z którym wtedy prowadziliśmy najmłodszą drużynę B03, do rodziców chłopca z propozycją dołączenia do naszej drużyny. Szybko doszliśmy do porozumienia, co było o tyle łatwe, że tata chłopca sam jest trenerem piłkarskim i znał mnie jeszcze z gry w drużynie żółto-czarnych. To był niesamowity transfer – nie tylko nieodpłatnie pozyskaliśmy nowego zawodnika, ale jego mama zaopatrzyła nas jeszcze, na drogę do niedalekiego przecież Starogardu, w pokaźnych rozmiarów bombonierkę!
Ten smyk okazał się szybko Smoczkiem albo nawet Smokiem i dzisiaj gra w ekstraklasie. Niestety nie w Lechii.