Jest wiele zmian, które zaszły w trakcie życia mojego pokolenia. Trzeba powiedzieć, że coraz trudniej uzmysłowić sobie ich, jakość, zakres, skalę. Pomyślałem o tym w chwili, w której przeprowadzający się do nowego mieszkania rodzice przynieśli mi moje trofea z czasów podstawówki. Z jednej strony zrobiło mi się miło, bo raczej już na podium nie staję, a stawałem; z drugiej smutno, bo jakoś czas przeleciał okrutnie szybko; a z trzeciej to jednak mieliśmy jakieś dzieciństwo mniej obciążające niż dzisiejsze dzieciaczki. Proszę spojrzeć na buty większości moich kolegów ze zdjęcia, nie wyłączając mnie –
dzisiaj dzieciaki by się w nich zabiły i płakały, że to są tortury i źle będą wyglądały na Insta. A my? Kornery na nogi do boju! Może gdyby nie one, byłbym dzisiaj emerytowanym zawodowym piłkarzem;) Tak przy okazji, fajna to była kapela w tej Wierzycy!
Portrety, o których wystawie wspominałem, zostały w większości, a może nawet wyłącznie – wykonane na potrzeby magazynu Verizane Krzysztofa Łacha. Na jego łamach i ja zostałem odpytany.
– Od ponad 10 lat działa Pan w samorządzie. Czym musi charakteryzować się, Pana zdaniem, dobry samorządowiec, dobry urzędnik?
To specyficzna praca. Podlega stałej ocenie mieszkańców, których reprezentujemy. Są oni naszymi klientami , a jednocześnie pracodawcami. Żeby było jeszcze ciekawiej – to nasi sąsiedzi, znajomi, koleżeństwo ze szkoły. Spotkamy się na co dzień w sklepach, na wywiadówkach, na pizzy czy basenie. W takich społecznościach jak nasza niczego nie da się ukryć, nie sposób udawać kogoś innego, niż się jest w istocie. Bardzo szybko demaskowane jest lenistwo, brak zaangażowania, obłuda czy fałsz. Dlatego przede wszystkim należy być szczerym i uczciwym wobec siebie i innych. Nie można grać kogoś innego, niż się jest naprawdę. Trzeba lubić ludzi, być otwartym na zmiany i gotowym na ciągłe uczenie się. I wreszcie należy nie bać się decydować. Trzeba podejmować decyzje.
– Uważa się Pan za dobrego samorządowca?
Z wiekiem przybywa pokory i wszelkie oceny stają się mniej ostre. A jednocześnie zdobywa się trudne do przecenienia doświadczenie. Bardzo lubię swoją pracę. Nie boję się decyzji. Lubię i cenię ludzi, z którymi współpracuję i chyba ich należałoby zapytać o tę ocenę. Tym bardziej, że bez nich nie byłoby mowy o jakichkolwiek, nawet drobnych sukcesach.
– Czego nauczyła Pana praca w samorządzie?
Samorząd to gra zespołowa. Konkurujemy w trakcie wyborów i gdybyśmy porównali to do piłki nożnej, to reprezentujemy różne kluby, ale już po wyborach gramy w jednej reprezentacji, która nazywa się Starogard, powiat, Pomorze. To realne życie i nie można się na nie obrażać. Wiem, że może brzmi to nieco idealistycznie, ale ja właśnie w ten sposób rozumiem naszą pracę. I jest mi czasami przykro, kiedy niektórym ideologia przysłania zdrowy rozsądek.
Kilka tygodni temu odbył się wernisaż, w którym uczestniczyłem. Nawet w dwóch rolach – zaproszonego i sportretowanego.
Wydaje się, że w dobie tyranii mediów społecznościowych, aparatów fotograficznych w smartfonach, fetyszyzacji selfie – istnieje chorobliwa nadpodaż fotografii. I właśnie wystawa Krzysztofa Rudka staje w poprzek temu trendowi, stanowi tamę cyfrowej powodzi „fotek”. Z kilku powodów, za które wypada autorowi podziękować i pogratulować. Po pierwsze. Fotografie otrzymały ciało, oblekły się w przedmiot, opuściły komputer, w którym zapisane są jako skomplikowana sekwencja zer i jedynek. Zawisły na ścianach. Można ich dotknąć – chociaż nie zachęcam, nie można ich wymazać, wyłączyć z prądu. Nawet ich zniszczenie wymagałoby zużycia nieprównanie większej energii niż kliknięcie w przycisk z koszem na śmieci. Istnieją, a ten zaszczyt staje się udziałem jedynie tysięcznych części promila światowej produkcji zdjęć. Tak naprawdę wydrukowane zdjęcie jest samo w sobie wydarzeniem.