Urodziłem się, co prawda w Gdańsku, jako dziecko studenckiego małżeństwa, ale już mój trzy lata młodszy brat Łukasz przyszedł na świat w Starogardzie, gdzie rodzice osiedli po ukończeniu swoich uczelni. Mama studiowała cybernetykę na UG, a tata etnografię na poznańskim Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. W Starogardzie przez całe lata związani byli, tata jest do dziś, z edukacją. Najpierw z rodzicami i bratem mieszkaliśmy na Osiedlu 60-lecia, a potem Konstytucji 3 Maja, a dzieciaki z tych osiedli chodziły do „Trójki” przy ulicy II Pułku Szwoleżerów. W podstawówce czas musiał biec dużo wolniej niż dzisiaj, bo starczało go na przynależność do Związku Harcerstwa Polskiego, aktywność w kółkach przedmiotowych, redagowanie gazetki szkolnej – pt. Amba 3, ministranturę i przede wszystkim sport – piłkę nożną w Wierzycy oraz lekkoatletykę w LKS Agro-Kociewie.
W 1996 roku zdałem egzamin i rozpocząłem naukę w I Liceum Ogólnokształcącym, w klasie matematyczno-fizycznej. Matematykiem nie zostałem. Za to startowałem w olimpiadach języka polskiego i bardzo dużo czytałem. Zresztą po latach studiowałem przez rok filologię polską, co ciekawe – ze swoją przyszłą bratową. W ogólniaku poznałem Whartona, Salingera, Vonneguta, Tolkiena, ale też Dostojewskiego i młodych polskich poetów ze środowiska „Brulionu”, z których zdecydowanie najbardziej lubię do dziś Świetlickiego. Prenumerowałem „Fantastykę” i „Frondę” – zupełnie inną niż dzisiaj. Lata dziewięćdziesiąte to wspaniały czas dla fanów rocka. Z „Tylko Rock” dowiadywaliśmy się o nowościach wydawanych na świecie, do których dostęp – poprzez szalejące piractwo – był niemal nieograniczony. Pamiętam, że kaseta kosztowała około 10 tys. złotych i nie był to wydatek, na który od czasu do czasu nie można było sobie pozwolić. Zresztą zamawialiśmy kasety pocztą – Pearl Jam, Soundgarden, Nirvana, Faith No More, Stone Temple Pilots, Metallica, No Means No, The Melvins, Pantera – można by niemal w nieskończoność. Wystarczyło z przesłanego pocztą katalogu (najzwyklejsze ksero listy wypisanej na maszynie) wybrać interesujący tytuł, wysłać listem zamówienie i już po dwóch tygodniach kasety można było odebrać na poczcie…. Liceum to wspaniałe czasy, aż nie chce się wierzyć, że już w przyszłym roku minie 20 lat od matury.
Po maturze nie wybrałem nauk ścisłych, ale Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego. Na uczelni poznałem wielu bardzo ciekawych i mądrych ludzi – choćby profesorów Szabałę, Dziemidoka, Synaka, Filara. Po latach mam jednak wrażenie, że największy wpływ na mój sposób myślenia wywarł profesor Ireneusz Krzemiński, który nade wszystko cenił sobie niezależność, umiar i intelektualną odwagę. Na studiach dalej, choć już nie z takim poświęceniem, grywałem w piłkę. Również w drużynie UG, z którą zdobywałem nawet medale mistrzostw Polski. Zresztą po studiach, byłem pierwszym w historii Wierzycy Starogard zawodnikiem legitymującym się tytułem magistra. Potem było już wielu.
Na czwartym roku miało też miejsce najważniejsze dla mojego życia wydarzenie, poznałem swoją przyszłą żonę – wówczas studentkę zarządzania.
Po studiach okazało się, że świat wcale na mnie nie czeka. Wcale nie było łatwo ze znalezieniem pracy i trochę dlatego, a trochę chcąc przeżyć przygodę – wyjechałem do Irlandii. To była zupełnie inna rzeczywistość. Nie byliśmy w Unii, nie było tanich linii lotniczych, a w Irlandii ciągle operowali rodzimym funtem. Wystarczy powiedzieć, że podróż do Dublina trwała ponad dobę! Na miejscu musiałem całą noc czekać na pozwolenie na pracę, a jego uzyskanie wiązało się z założeniem akt, w których zostawiało się nawet odciski palców. To nie było budujące. Sam wyjazd nie był jednak straconym czasem. Polubiłem Irlandczyków, za ich – chwilami przesadną – beztroskę, pogodę ducha i dobrze rozumiany prowincjonalizm. Zyskałem pewność w posługiwaniu się angielskim, a co jeszcze ważniejsze – zrozumiałem kim już do końca życia będę. Pobyt w Dublinie, gdzie pracowałem jako pomoc kuchenna, a później jako kucharz, nauczył mnie, jak bardzo czuję się Polakiem, ale jednocześnie uzmysłowił, że jako Polak jestem pełnoprawnym Europejczykiem. Zrozumiałem wtedy też, że ciężka praca, optymizm i konsekwencja są niezbędną podstawą tworzenia jakichkolwiek planów życiowych. W 2002 roku, po rocznym pobycie wróciłem do domu, do Polski, do Starogardu. W miesiąc po powrocie rozpoczęło się, trwającego szczęśliwie do dzisiaj, małżeństwa z Ksenią.
To również okres intensywnego zdobywania kolejnych doświadczeń zawodowych i społecznych – jako dziennikarz, nauczyciel, urzędnik, menedżer, radny.
Dziennikarstwo to jeden z najciekawszych epizodów w moim zawodowym życiu. Praca samodzielna i twórcza, a jednocześnie dająca niezwykłą frajdę. To uczucie, kiedy widzi się swoje nazwisko wydrukowane równiutkimi literami pod artykułem, wynagradza – nawet jeśli na krótko, to skutecznie wszelkie niedogodności. Mam wrażenie, że pracując w lokalnych tygodnikach, „załapałem się” na schyłek ich świetności. Dlatego cieszę się, że chociaż przez chwilę brałem udział w dyskursie publicznym, w którym antagoniści występowali pod swoimi nazwiskami, a ich sporowi z uwagą przyglądały się całe społeczności. Potem Internet, stopniowo zaczął przejmować rolę lokalnego forum i dzisiaj mamy raczej jazgot niż spór i bluzgi zamiast argumentów. Trochę to przykre.
Kolejne, oprócz moich dodatkowych zajęć jak praca wykładowcy, dyrektora biura poselskiego, radnego czy działacza sportowego, miejsca pracy to jedna z lokalnych firm. Odpowiadałem w niej za pozyskiwanie środków unijnych, a następnie marketing. Z moim ówczesnym szefem i jednocześnie właścicielem firmy, spotykamy się regularnie do dzisiaj.
Przed rozpoczęciem swojej aktualnej pracy, przez kilka lat pracowałem w Publicznej Szkole Podstawowej Nr 1 w Starogardzie, gdzie odpowiadałem za sprawy ekonomiczno -gospodarcze. To była ciekawa i wymagająca praca w bardzo różnych obszarach. Poznałem wszystkie zagadnienia związane z zarządzaniem dużą nieruchomością. Odpowiadałem za remonty, inwestycje i zakupy. Szkolną stołówkę i pływalnię. A co najważniejsze współpracowałem z kilkudziesięcioosobowym zespołem współpracowników, w którym na dodatek byłem najmłodszy. Wtedy zrozumiałem jak duża odpowiedzialność spada na każdego przełożonego. To bowiem na nim ciąży obowiązek takiego pokierowania pracą, żeby była ona wykonana jak najlepiej i w odpowiedniej atmosferze, bo tylko to daje szanse na spełnienie oczekiwań klientów.
Od pięciu lat pracuję w zarządzie powiatu starogardzkiego, gdzie odpowiadam za nadzór właścicielski nad spółkami, w których samorząd powiatowy ma udziały, pozyskiwanie funduszy europejskich oraz kulturę, sport i promocję regionu. Odniesienia do tego okresu mojej zawodowej aktywności z pewnością będą znajdowały się na blogu, dlatego nie będę go teraz obszernie opisywał.
Przez całe życie jestem blisko sportu. Byłem wśród założycieli Beniaminka 03 i Klubu Piłkarskiego Starogard. W pierwszym klubie byłem trenerem – niedawno jeden z moich wychowanków zadebiutował w ekstraklasie. Jako ciekawostkę mogę dodać, że byłem jednym z autorów klubowego herbu.
W drugim z klubów – pierwszym kapitanem i strzelcem pierwszej oraz setnej bramki w rozgrywkach ligowych. Dlatego, dalej staram się pomagać obu klubom i cieszą mnie ich sukcesy.
Sam oczywiście staram się grać regularnie w piłkę, ale powoli szukam dla siebie też innych form ruchu – ostatnio dosyć regularnie pływam i próbuję tenisa ziemnego. W obu przypadkach dużo łatwiej niż w piłce, uniknąć kontuzji. Od czasu, kiedy napisałem powyższe słowa, pod którymi i dzisiaj mogę się podpisać, trochę zmieniło się w moich sportowych priorytetach. Udało mi się ukończyć kilkanaście biegowych (najdłuższy dystans to półmaraton, a najczęstszy 10 km) i triathlonowych ( od 1/8 IM przez 1/4 do dystansu Olimpijskiego).