inspirations Life Style Młodzież Patryk Gabriel Travel

**** ***

Wiele lat już minęło od tamtej jesieni. Jesieni, która jak zwykle zdecydowanie za szybko przepędziła we wspomnienia rumiane lato. Zupełnie wyjątkowo, lato nie skończyło jednak wakacyjnej laby. Nadeszła jesień, a czasu nie organizowały żadne zewnętrzne obowiązki. Po kilkunastu latach różnych planów tworzonych przez kolejne szczeble edukacji, plan zajęć nagle okazał się przeżytkiem. Kolejne tygodnie spędzałem na sprzątaniu, robieniu obiadów dla rodziny i bezskutecznym poszukiwaniu pracy. Trwało to pewnie ze cztery miesiące, a już czułem się zniewolony. Już zaczynałem rozumieć, że świat wcale nie kryje w zanadrzu czerwonego dywanu, po którym będę maszerował w tryumfalnym podboju rzeczywistości.

Świat wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj. Dopiero powstawały Biedronki, komórki były wciąż raczej ekskluzywnym narzędziem komunikacji, Internet musiał dopiero raczkować skoro nawet kilka lat później jeden koleżka w telewizji mówił, że internauci siedzą przed komputerem, piją piwko i oglądają pornografię. Można sprawdzić, jeśli ktoś nie wierzy – naprawdę tak powiedział. Nikt nie pluł na Unię, przynajmniej nikt, kogo należałoby próbować traktować poważnie. Może przede wszystkim, dlatego, że większość z nas marzyła żebyśmy byli jej częścią. Bo oczywiście jeszcze nie byliśmy. Nikt nie obrażał się na to, że ktoś chce pracować w Niemczech czy Irlandii. Może, dlatego, że w ojczyźnie nie ustępowało bezrobocie, a w wymienionych krajach mieliśmy możliwości mniej więcej takie, jak dzisiaj nasi goście z Ukrainy u nas. Wielu Polaków pracowało za granicą na czarno. Niejednego okrutnie przy tym kantując. Byli też tacy, którzy zajmowali się sprowadzaniem samochodów z Niemiec, z tym, że bez zgody właścicieli. I rowerów.
Nie było tanich linii lotniczych, Skype, Facebooka, aparatów w smartfonach, których kuszącej mocy ulegamy dzisiaj niemal od niemowlęctwa.

No i postanowiliśmy z narzeczoną. Ruszamy podbić raczej swój angielski niż świat. Tak czy inaczej wyruszamy do Irlandii. Przyznam, że nie wybrzydzaliśmy. Coś tam wcześniej słyszeliśmy o panu z Sumina, który pomaga znaleźć pracę. To fajnie, że z Sumina. Właśnie tam zostałem ochrzczony i coś mi chyba zostało z tego pierwszego kontaktu z wodą w Suminie – teraz regularnie korzystam z wód Sumińskiego, niezbyt popularnego na szczęście, jeziora.

Rodzice i narzeczona pożegnali mnie na przystanku naprzeciwko dworca PKS przy Gdańskiej. Złożyło się tak, że jednak jechałem sam. Nikt nie był szczęśliwy, a ja nawet przestraszony. W Londynie, do którego jechaliśmy chyba z dobę albo nawet dłużej moi towarzysze drogi na Zieloną Wyspę, w tym śp. Pan Górski z Sumina,  mnie opuścili. Jechali do Limerick, ja na wschód Wyspy.  Na Victoria Station wsiadłem do innego autobusu, który wjechał na prom, którym podróżowały setki pijanych Irlandczyków koszulkach LFC. Śpiewali, pili, rozrabiali, a mnie mijała właśnie druga doba w drodze do mojego zmywaka obiecanego.  Wysiadłem na dworcu w Dublinie i nikt, jak było umówione, mnie nie odebrał. Adrenalina skutecznie kończyła swoją działalność w moim młodym organizmie. Robiłem się głodny, nieco nieświeży, jakby troszeczkę wpadałem w panikę – bez smartfona, Messenger, WhatsAppa, numeru telefonu do hotelu, w którym miałem pracować. Hotel Grand mieści się tymczasem dumnie w Malahide, które jest takim Suminem Dublina. Dlaczego? W dawnych czasach ostatni przystanek starogardzkiego czerwonego autobusu numer 18 znajdował się właśnie w tej pięknej kociewskiej wsi, która zasłynęła w przeszłości między innymi tym, że jej mieszkańcy, jako jedyni w okolicy opowiedzieli się w referendum akcesyjnym przeciwko przystąpieniu do Unii.  W Malahide znajdował się ostatni przystanek dublińskiego czerwonego autobusu o numerze, którego już nie pamiętam. Nie wiem też, jaki był stosunek mieszkańców tej uroczej miejscowości do kwestii akcesyjnych. Zapomniałem zapytać. Zresztą suminiacy nie wiedzieli wówczas, że podejmą taką decyzję. To głosowanie jeszcze było przed nimi.

Tymczasem oceniałem swoje szanse w niezbyt urokliwych okolicznościach dublińskiego dworca autobusowego, który tamtej jesieni niewiele różnił się od tego, z naprzeciwka którego ruszałem dwie doby z okładem wcześnie w swoją podróż. Nie było ani różowo, ani pachnąco, ani optymistycznie. Ocena szans nie nastrajała bojowo. Mówiąc bardzo eufemistycznie.

Właśnie dlatego, jeśli ktoś lekceważąco, źle i bez szacunku wyraża się o imigrantach – dla przykładu Słowianach z Ukrainy, którzy żyją dzisiaj wśród nas, przed oczyma staje mi tamto lato, jesień i uczucia, które towarzyszyły mi na dublińskim dworcu. I myślę sobie po angielsku co stoi w tytule. Tak właśnie podszkoliłem swój angielski.

Może Ci się spodoba
Podręczna na tronie
Paradoksy samorządu
Rok odwyku

Zostaw komentarz

Twój komentarz*

Twoje imię*
Twoja strona